sobota, 7 maja 2011
"Rumuńska klasówka"
Kiedy nie ma wody, kajakarze stają się jeszcze bardziej kreatywni i spontaniczni. Weekend majowy dla niektórych najpierw miał mieć akcent włoski, potem austriacki a co wyszło? Wyszła podróż do krainy gór i dziur z legendarnym Zakopiańczykiem i jego haremem.
Piątek godz: 12:00
Piemont przełożony, Alpy odwołane, może by tak ta Rumunia z Klasą??
I stało się. Szybkie pakowanie, zakupy i pobudka w sobotę o godz. 3:00.
4:00 zbiórka. Skład uformowany. 8 osób w tym aż 5 kobiet. Ola Boga!
Samochód kajakarzy: Topik, Koza, Wydmuszka, Bestia
Harem Klasy (7c): Alina, Alicja, Natalia i Klasa
Jedziemy!!
W związku z tym, że mamy kochaną Unię, a jeszcze bardziej kochane Schengen droga aż do Rumunii upłynęła całkiem przyjemnie. Zatrzymywaliśmy się w zasadzie głównie na granicach, aby kupić winiety. Na granicy słowacko- węgierskiej trochę więcej rozrywki: lokalni grajkowie nie dali nam spokoju, aż nie otrzymali pieniędzy lub kanapki.
Wjazd do Rumunii
Wielu z nas już powoli zapomniało jak wygląda kontrola na granicy, Rumunia nam o tym przypomniała. Kraj jest członkiem UE, ale porozumienie z Schengen tam jeszcze nie dotarło. Na szczęście obyło się bez problemów. Gorzej było po drugiej stronie. Plan był taki, żeby za euro bądź dolary kupić leje (walutę Rumunii), ale kantoru na granicy nie uświadczyliśmy. Za to na wstępie pozbyliśmy się 3 euro od samochodu za winietę. Hmm winieta taka tania? Chwilę potem okazało się dlaczego. Podróż przez Rumunię to istny kunszt jazdy po dziurach, między dziurami, tzw. taktyka na Anglika (lewą stroną drogi, jak prawa jest w dziurach), choć nie zawsze się udaje. Po drodze liczne cerkwie, a naprzeciw nich po drugiej stronie ulicy Kościoły katolickie. Większość miast wygląda jak typowa polska wieś: pola, domy, dużo wozów z końmi, a nawet wołami. Mało sklepów, mało stacji, za to dużo dziur w drodze i architektury która poraża.
Wesoły cmentarz
Po kilku godzinach docieramy do głównego punktu wycieczki objazdowej: Wesołego Cmentarza (Cimitirul Vesel) w miejscowości Sapanta. Ciekawe miejsce do obejrzenia. Każdy z nagrobków przedstawia rysunek i opis życia danej osoby, bądź okoliczności jej śmierci. Na środku cmentarza stoi stara cerkiew.
Niedaleko mieści się również nowy monastyr z wysoką na 75m wieżą, co czyni go najwyższym budynkiem sakralnym świata.
Dojazd w okolice Borsy i przełęczy Prieslop
Po kilkunastu godzinach docieramy na miejsce naszego pierwszego noclegu. Rozbijamy namioty i ustalamy plan działania:
Plan A: niedziela- góry Rodniańskie, wyjście na wysokość około 2000 m, po drodze zdobycie szczytu Ineu (2200) i granią w stronę najwyższego szczytu Gór Rodniańskich: Pietrosul (2300 m.), następnego dnia zdobycie szczytu, zejście do Borsy i stopem w kierunku Gór Marmaroskich, na ostatni dzień nie mieliśmy sprecyzowanych opcji, powrót do Krakowa późno w nocy.
Plan B: hmmm J
Pierwsze podejścia
Mimo zapowiadanej złej pogody, pierwszy dzień był istną bajką. Dodatkowo po drodze morze krokusów, całe łąki, ciężko było nie wejść na nie.
Po kilku godzinach docieramy do przepięknej doliny, czas na zdjęcia i odpoczynek, potem pierwsze większe podejście. Zdobywamy wysokość bardzo szybko, a widok na górze jest taki, że aż dech zapiera. Gdzie się nie obejrzeć góry, w dali nawet widać Czarnohorę. Dalej poruszaliśmy się już głównie granią, z niewielkimi podejściami i zejściami po drodze, aż dotarliśmy do miejsca, w którym powinniśmy zejść około 400 m niżej do chatki. Duża ilość śniegu i ambitne plany na kolejny dzień zadecydowały jednak o noclegu na wysokości około 1900 m. Rozbijamy namioty, jemy przedziwne potrawy np. kuskus z gorącym kubkiem, kuskus z kurczakiem, czy lio chili con carne. Susząc mokre skarpetki obserwujemy zmierzającą w naszym kierunku burzę. Idziemy szybko spać, nastawiamy budziki na 5 rano.
A o 5 rano?
Budzi nas deszcz, Klasa wygląda z namiotu, a tam mgła, widoczność minimalna. Więc co? Śpimy dalej, może przejdzie. Godz: 12:00 chyba jednak nie przejdzie.
Nadchodzi czas na Plan B: ewakuacja. Pakujemy plecaki, zwijamy namioty i zaczyna się rumuńska klasówka: powinniśmy zejść do przełęczy Prieslop niebieskim szlakiem, ale niebieskie dawno przykryło białe, a w prawo, w lewo, do przodu i do tyłu widzimy na odległość kilku metrów. Ponad godzinę schodzi nam na ustalenie miejsca do zejścia: czytamy mapę, sprawdzamy wysokość na zegarku, ustalamy przy pomocy kompasu kierunek i podejmujemy decyzję: gdzieś tam musimy zejść. Główną metodą jest zjazd na pupie, bo śnieg jest dość głęboki, a szlak zasypany. Po pewnym czasie widzimy jezioro, wreszcie jakiś namacalny punkt odniesienia. Jesteśmy w domu! I tak było. Ledwo znaleźliśmy się koło jeziora, odnalazł się też szlak, a po kilku godzinach cali zmoczeni dotarliśmy do naszych samochodów.
Szukanie noclegu
Ciuchy mokre, namioty mokre, buty mokre, a dalej pada- już od 20 godzin!
Czas na szukanie przyjaznego, ciepłego pensjonatu. Ceny w Rumunii są zbliżone do polskich, waluta również (1 lej= ok. 1 zł), ale pierwsza propozycja lekko nas zaszokowała: 40 lei od osoby za spanie na podłodze w nieogrzewanym pomieszczeniu. Szukamy dalej, a tu taka miła niespodzianka: dwa przytulne pokoiki (25l od osoby), miła pani i do tego dało się z nią porozumieć. Rumuński należy do rodziny języków romańskich, ale dużo w nim zapożyczeń ze słowiańszczyzny, języka rosyjskiego i włoskiego. Niestety mało osób porozumiewa się tam w języku angielskim. Jedynie w restauracji udało się nam dogadać w sprawie posiłku: Which is big and good?? This, Ok. For all, and beer please J.
Pojedzeni odwiedzamy jeszcze lokalny sklep i wracamy do pensjonatu. Pani na miejscu pozwala nam praktycznie na wszystko. Nasze mokre rzeczy suszą się wszędzie: na schodach, barierkach, suszarce do prania, pokoju, a na dole świetlica, ale będzie integracja!.
Poranek i powrót
Nastawieni na to, że obudzimy się z chmurami za oknem nie planowaliśmy wczesnej pobudki. A tu z samego rana pogoda inna o 180 st. Znowu słońce, znowu ciepło, a my mamy mokre buty. Klasa zarządził szybki wypad, aby obejrzeć niedaleki wodospad. Miny i chęci uczestników były różne, dlatego podzieliliśmy się na dwie ekipy, jedną zwiedzającą Complex Turistik Borsa, drugą zwiedzającą wodospady. Po 3 godzinach obydwie ekipy powróciły do samochodów i udaliśmy się w stronę Krakowa. Tym razem bez dłuższych przerw, a zwiedzanie odbywało się głównie zza szyb samochodów. Drogę powrotną obraliśmy przez większe miasta: Satu Mare, Baia Mare, kręte przełęcze i lokalne wioski ze starymi tradycyjnymi bramami. Mimo tego, że robiliśmy przerwy tylko na granicy powrót zajął nam 13 godzin. Wróciliśmy do Krakowa zadowoleni, a że weekend bez kajaków? Da się :).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Do kuskusa z gorącym kubkiem dorzucony został jeszcze oscypek ;) Mieszanka wybuchowa, ale na 1900 wszystko smakuje.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń