środa, 24 sierpnia 2011

Kajakarstwo lotnicze

Norge 11

Kajakarstwo lotnicze to doskonała metoda dla tych, którzy mają mało czasu a lubią pływać dobrze i daleko. W roku bieżącym zostało wypróbowane połączenie Kraków - Oslo. Samego lotu ok. półtorej godziny i od razu można zabrać się do pływania. Minusem omawianej metody wyjazdowej jest konieczność wypożyczenia samochodu w razie braku dobrych przyjaciół na miejscu i konieczność zredukowania wagi łódki do 20 kg.

Relacja Majki z pierwszych dwóch dni:
"Wtorek (26.07 - przyp. red.) spotkanie u Słodkiego - zakupy, pakowanie, ważenie, pakowanie, ważenie i tak do późnych godzin wieczornych... mając nadzieję że niczego nie zapomnimy zabrać.
Środa ok 19.00 - spotykamy się na lotnisku, dopakowujemy bagaże i znowu ważenie (co nam trochę zajęło). To co się nie zmieściło do bagażu głównego lub kajaków upychamy do podręcznych lub zakładamy na siebie, a wszystko po co żeby nie było dość kosztownego nadbagażu. Różnorakie zakupy w bezcłówce, wejście na pokład samolotu jako ostatni wycieczkowicze i ahoj ku nowej przygodzie. Przylecieliśmy ok 23.00 - wcześniej niż planowo. Formalności z zarezerwowanym autkiem w Herzu nie sprawiają żadnych problemów (jakby nie było to wypożyczalnia pierwsza klasa) - za to jego odbiór przyprawia nas o wielkie (i to bardzo) zdumienie - takiego samochodu nie powstydziłby się nawet sam Koleś Git ;). Herz zafundował nam wakacje w Passku kombi, rocznik bieżący, pachnący nowością jak się do niego wsiadało... Montujemy nasz bagażnik (niestety to jedyny minus Herza, który bagażniki zapewnia tylko od października do końca zimy i trzeba go zorganizować samemu), pakujemy kajaki, cały nasz grajdołek i nowo poznaną w samolocie koleżankę Magdę - fizjoterapeutkę/rehabilitantkę mieszkającą w Oslo, której zaproponowaliśmy miejsce Bestii - ruszamy w drogę na północ. Po drodze jeszcze nocne zwiedzanie Oslo z podrzuceniem naszej koleżanki do domu... i droga długa jest, tylko 350 km... niektórzy jej nie pamiętają... możemy też podziękować norweskim przepisom drogowym czyli 100 na autostradzie, 80 w obszarze niezabudowanym i 40/50 w zabudowanym...
W Oppland jesteśmy wcześnie rano. Od razu oglądamy rzekę Sjoa - Amot (woda dość wysoka a raczej "jeszcze takiej dużej wody tu nie widzieliśmy") i kładziemy się na małą drzemkę do 10/11 (czyli dzień jak co dzień - przecież jesteśmy na wakacjach :).
Na rozpływanie - Sjoa- odcinek Playrun - duże falki, zabawa, chłopaki zadowoleni, pogoda wyśmienita. Potem na deser Sjoa odcinek Amot (Słodki i Lisek dają czadu) - odcinek dość wymagający zwłaszcza przy tym stanie wody, ale nikt nie narzeka. Biwakujemy w znanej miejscówce nad Loganem: grill, wieczorna sjesta i duże zaskoczenie tym, iż ciemno zaczyna się robić dopiero około północy... i jak tu mamy wcześnie iść spać?


Amot o zachodzie słońca

Piątek - 2 dzień pływania - Sjoa, Asengjuvet - rozwożę chłopaków na pływanie i idę pobiegać po okolicy przy okazji zbierając grzyby, których tutaj nikt z lokalesów nie zbiera. Po zebraniu się całego towarzystwa na mecie jedziemy oglądać odcinek Ridderspranget, a na dojeździe patentujemy zbieranie grzybów "z samochodu". Po tym jak zaczeły pożerać nas w całości norweskie zmutowane komary, postanowiliśmy jednogłośnie o przebazowaniu się już do Otty, gdzie mamy odebrać Bestie :). Jako iż na miejscu mamy jeszcze 2h wolnego, wyciągamy gotowanie, grzyby, zakupy z bezcłówki i robimy mały biwak na skwerku koło dworca. Wiadomo nie od dziś, Bestia wie kiedy się zjawić - oczywiście na gotowy makaron z sosem grzybowym z małą nutką malinówki!"


Wszyscy w komplecie: Wiktor, Lisek, Słodki, Majka, Bestia

Po samotnej romantycznej podróży przez pół Norwegii melduję się u ekipy na dworcu kolejowym w Ottcie, zjadamy kolację i przewozimy się do spania mniej więcej na koniec planowanego na dzień następny odcinka Otty.

Tora Bora

Rano wstajemy co niektórzy opuchnięci od ukąszeń tutejszych komarów i udajemy się na start po drodze podniecając się niezdrowo odcinkiem Tora Bora. Woda określona przez Słodkiego jako "duża". Na Ottcie podobnie, rzeka na początku z dużym miejscowym spadkiem i wypłaszczeniami, później długie bystrza a na koniec pływania miejsce wypatrzone już poprzedniego dnia w nocy, zwężenie całej rzeki i ogromny spadek. Godzina i 40 minut myślenia na dwóch kajakarzy - dobry wynik, szczególnie, że 4 pływających to mało do rozstawienia sensownej asekuracji w takim miejscu. Kawałek dalej skończyliśmy przy zatoczce, gdzie nocowaliśmy ostatnio. Można płynąć dalej ok 1 - 1,5 km do campingu. Trudności stwierdzone, nie oglądane.

Otta, pierwszy drop


Otta, ostatnie miejsce

Następny punkt programu to Ostri, standardowy odcinek od jeziora do mostka (przy którym spaliśmy). Lokalni norwescy zwykli rybacy mieli tam coś w rodzaju festiwalu, który sprowadzał się do siedzenia przy ognisku i piciu nie tylko wody sodowej. Poskutkowało to tym, że nikogo nie widzieliśmy z wędką, za to wszyscy spali już niedługo po północy.

Ostri, początek za jeziorem

Na rzece też woda "większa niż mieliśmy ostatnio". Skutkowało to wydłużeniem czasu płynięcia do ok. 40 minut i dwóch wysiadek prowadzącego do oglądania. Rzeka przyjemna i szybka, bystrza długie, trochę dziur do przeskoczenia.

Po pływaniu, jakby nie było, dość szybkim zapanował w grupie rozdźwięk - co dalej? Może Tundra? Nieee tam trzeba iść 40 minut z buta. Może Fina? Niee tam "class V must-run". Skończyło się na przydługiej podróży nad Raumę i niepływaniu już w tym dniu niczego. Normalnie wakacje!

Ulvaa, oglądanie przy okazji szukania spania

Baza nad Raumą

Na Raumie też woda większa niż Profesor pamiętał z wcześniejszych wyjazdów. Wiktor sobie odpuścił, zeszliśmy na wodę we trzech, ja głównie jako profesjonalny kamerzysta zespołu. Rzeka typu drop - jezioro, znacznie trudniejsza od Otty. Znów dużo czasu zeszło na asekurację (aparatami i kamerą) dwóch dropów w środku odcinka. Potem jeszcze jedna długa obnoska i do końca prościej.

Rauma, niższy drop


Rauma, wyższy drop

Co na koniec? Może jakiś tutejszy klasyk? Ula! Czasu wieczorem było dość żeby sobie jeszcze pooglądać wodospady i slajd. Woda duża, jeśli utrzyma się do następnego dnia to można odpuścić wodospady a na rzece będzie super. Jak to z nadziejami bywa woda się nie utrzymała, co stwierdziliśmy naocznie dotarłszy nad rzekę. Dzień wcześniej woda miała żółto-wełtawowy kolor a dziś czysta jak kryształ. Jak się później okazało było jej dość, do zorganizowania kilku przygód, które zjadły na tyle czasu, że wodospadów w tym dniu nawet nie oglądaliśmy.

Ula, oglądnie na dobry sen

Ula, slajd

Ula, koniec slajdu



Ostatnia noc, połączona z wybebeszaniem łódek i suszeniem rzeczy nad Lagenem. Cały następny dzień to podróż do Oslo. Smutno było żegnać Norwegię po tylko 5 (7) dniach. Trzeba będzie wrócić.

Film:



Porady praktyczne:
  • Na przełomie lipca i sierpnia w Norwegii jest słonecznie i bardzo ciepło: 25-27 st.
  • Norweskie komary nie bzyczą.
  • W Norwegii deszcz pada max. 15 minut/2 dni
  • W Norwegii jest tanie jedzenie (linia First Price w dyskontach spożywczych Kiwi) Makarony, dżemy, nawet parówki.
  • W Norwegii można spać do południa bo ciemno robi się o północy.
Czekając na wylot do Krakowa.
Znane linie lotnicze, które w przyszłości wprowadzą miejsca stojąco-latające


Foto w artykule: Majka, Wiktor, Bestia


środa, 17 sierpnia 2011





Górna Pilica





Dziadki Klubowe (nie mylić z Pradziadkami i Dinozaurami) w długi łykend sierpniowy spłynęły sobie Pilicę od Krzętowa do Placówki. Ok. 40 km rzeką wymazoną dla grup z małymi dziećmi. Dużo plaż i miejsc kąpielowych. Płynięcie z definicji bez spięcia, przy pięknej pogodzie, z ogniskami i księżycem w pełni w tle. Polecamy młodym rodzicom klubowym.





wtorek, 2 sierpnia 2011

Piotr Chmieliński - Honorowy Obywatel Miasta Rzeszowa

Rada Miasta Rzeszowa "dając wyraz uszanowania dla osiągnięć, dzięki którym wpisał się na karty historii, wnosząc niekwestionowany wkład w kształtowanie obrazu współczesnego świata" przyznała Piotrowi Chmielińskiemu tytuł Honorowego Obywatela tego miasta. Uroczyste nadanie tytułu odbędzie się 29 wrześna 2011 w Rzeszowie.