Kajakarstwo lotnicze to doskonała metoda dla tych, którzy mają mało czasu a lubią pływać dobrze i daleko. W roku bieżącym zostało wypróbowane połączenie Kraków - Oslo. Samego lotu ok. półtorej godziny i od razu można zabrać się do pływania. Minusem omawianej metody wyjazdowej jest konieczność wypożyczenia samochodu w razie braku dobrych przyjaciół na miejscu i konieczność zredukowania wagi łódki do 20 kg.
Relacja Majki z pierwszych dwóch dni:
"Wtorek (26.07 - przyp. red.) spotkanie u Słodkiego - zakupy, pakowanie, ważenie, pakowanie, ważenie i tak do późnych godzin wieczornych... mając nadzieję że niczego nie zapomnimy zabrać.
Środa ok 19.00 - spotykamy się na lotnisku, dopakowujemy bagaże i znowu ważenie (co nam trochę zajęło). To co się nie zmieściło do bagażu głównego lub kajaków upychamy do podręcznych lub zakładamy na siebie, a wszystko po co żeby nie było dość kosztownego nadbagażu. Różnorakie zakupy w bezcłówce, wejście na pokład samolotu jako ostatni wycieczkowicze i ahoj ku nowej przygodzie. Przylecieliśmy ok 23.00 - wcześniej niż planowo. Formalności z zarezerwowanym autkiem w Herzu nie sprawiają żadnych problemów (jakby nie było to wypożyczalnia pierwsza klasa) - za to jego odbiór przyprawia nas o wielkie (i to bardzo) zdumienie - takiego samochodu nie powstydziłby się nawet sam Koleś Git ;). Herz zafundował nam wakacje w Passku kombi, rocznik bieżący, pachnący nowością jak się do niego wsiadało... Montujemy nasz bagażnik (niestety to jedyny minus Herza, który bagażniki zapewnia tylko od października do końca zimy i trzeba go zorganizować samemu), pakujemy kajaki, cały nasz grajdołek i nowo poznaną w samolocie koleżankę Magdę - fizjoterapeutkę/rehabilitantkę mieszkającą w Oslo, której zaproponowaliśmy miejsce Bestii - ruszamy w drogę na północ. Po drodze jeszcze nocne zwiedzanie Oslo z podrzuceniem naszej koleżanki do domu... i droga długa jest, tylko 350 km... niektórzy jej nie pamiętają... możemy też podziękować norweskim przepisom drogowym czyli 100 na autostradzie, 80 w obszarze niezabudowanym i 40/50 w zabudowanym...
Relacja Majki z pierwszych dwóch dni:
"Wtorek (26.07 - przyp. red.) spotkanie u Słodkiego - zakupy, pakowanie, ważenie, pakowanie, ważenie i tak do późnych godzin wieczornych... mając nadzieję że niczego nie zapomnimy zabrać.
Środa ok 19.00 - spotykamy się na lotnisku, dopakowujemy bagaże i znowu ważenie (co nam trochę zajęło). To co się nie zmieściło do bagażu głównego lub kajaków upychamy do podręcznych lub zakładamy na siebie, a wszystko po co żeby nie było dość kosztownego nadbagażu. Różnorakie zakupy w bezcłówce, wejście na pokład samolotu jako ostatni wycieczkowicze i ahoj ku nowej przygodzie. Przylecieliśmy ok 23.00 - wcześniej niż planowo. Formalności z zarezerwowanym autkiem w Herzu nie sprawiają żadnych problemów (jakby nie było to wypożyczalnia pierwsza klasa) - za to jego odbiór przyprawia nas o wielkie (i to bardzo) zdumienie - takiego samochodu nie powstydziłby się nawet sam Koleś Git ;). Herz zafundował nam wakacje w Passku kombi, rocznik bieżący, pachnący nowością jak się do niego wsiadało... Montujemy nasz bagażnik (niestety to jedyny minus Herza, który bagażniki zapewnia tylko od października do końca zimy i trzeba go zorganizować samemu), pakujemy kajaki, cały nasz grajdołek i nowo poznaną w samolocie koleżankę Magdę - fizjoterapeutkę/rehabilitantkę mieszkającą w Oslo, której zaproponowaliśmy miejsce Bestii - ruszamy w drogę na północ. Po drodze jeszcze nocne zwiedzanie Oslo z podrzuceniem naszej koleżanki do domu... i droga długa jest, tylko 350 km... niektórzy jej nie pamiętają... możemy też podziękować norweskim przepisom drogowym czyli 100 na autostradzie, 80 w obszarze niezabudowanym i 40/50 w zabudowanym...
W Oppland jesteśmy wcześnie rano. Od razu oglądamy rzekę Sjoa - Amot (woda dość wysoka a raczej "jeszcze takiej dużej wody tu nie widzieliśmy") i kładziemy się na małą drzemkę do 10/11 (czyli dzień jak co dzień - przecież jesteśmy na wakacjach :).
Na rozpływanie - Sjoa- odcinek Playrun - duże falki, zabawa, chłopaki zadowoleni, pogoda wyśmienita. Potem na deser Sjoa odcinek Amot (Słodki i Lisek dają czadu) - odcinek dość wymagający zwłaszcza przy tym stanie wody, ale nikt nie narzeka. Biwakujemy w znanej miejscówce nad Loganem: grill, wieczorna sjesta i duże zaskoczenie tym, iż ciemno zaczyna się robić dopiero około północy... i jak tu mamy wcześnie iść spać?
Piątek - 2 dzień pływania - Sjoa, Asengjuvet - rozwożę chłopaków na pływanie i idę pobiegać po okolicy przy okazji zbierając grzyby, których tutaj nikt z lokalesów nie zbiera. Po zebraniu się całego towarzystwa na mecie jedziemy oglądać odcinek Ridderspranget, a na dojeździe patentujemy zbieranie grzybów "z samochodu". Po tym jak zaczeły pożerać nas w całości norweskie zmutowane komary, postanowiliśmy jednogłośnie o przebazowaniu się już do Otty, gdzie mamy odebrać Bestie :). Jako iż na miejscu mamy jeszcze 2h wolnego, wyciągamy gotowanie, grzyby, zakupy z bezcłówki i robimy mały biwak na skwerku koło dworca. Wiadomo nie od dziś, Bestia wie kiedy się zjawić - oczywiście na gotowy makaron z sosem grzybowym z małą nutką malinówki!"
Po samotnej romantycznej podróży przez pół Norwegii melduję się u ekipy na dworcu kolejowym w Ottcie, zjadamy kolację i przewozimy się do spania mniej więcej na koniec planowanego na dzień następny odcinka Otty.
Rano wstajemy co niektórzy opuchnięci od ukąszeń tutejszych komarów i udajemy się na start po drodze podniecając się niezdrowo odcinkiem Tora Bora. Woda określona przez Słodkiego jako "duża". Na Ottcie podobnie, rzeka na początku z dużym miejscowym spadkiem i wypłaszczeniami, później długie bystrza a na koniec pływania miejsce wypatrzone już poprzedniego dnia w nocy, zwężenie całej rzeki i ogromny spadek. Godzina i 40 minut myślenia na dwóch kajakarzy - dobry wynik, szczególnie, że 4 pływających to mało do rozstawienia sensownej asekuracji w takim miejscu. Kawałek dalej skończyliśmy przy zatoczce, gdzie nocowaliśmy ostatnio. Można płynąć dalej ok 1 - 1,5 km do campingu. Trudności stwierdzone, nie oglądane.
Następny punkt programu to Ostri, standardowy odcinek od jeziora do mostka (przy którym spaliśmy). Lokalni norwescy zwykli rybacy mieli tam coś w rodzaju festiwalu, który sprowadzał się do siedzenia przy ognisku i piciu nie tylko wody sodowej. Poskutkowało to tym, że nikogo nie widzieliśmy z wędką, za to wszyscy spali już niedługo po północy.
Na rzece też woda "większa niż mieliśmy ostatnio". Skutkowało to wydłużeniem czasu płynięcia do ok. 40 minut i dwóch wysiadek prowadzącego do oglądania. Rzeka przyjemna i szybka, bystrza długie, trochę dziur do przeskoczenia.
Po pływaniu, jakby nie było, dość szybkim zapanował w grupie rozdźwięk - co dalej? Może Tundra? Nieee tam trzeba iść 40 minut z buta. Może Fina? Niee tam "class V must-run". Skończyło się na przydługiej podróży nad Raumę i niepływaniu już w tym dniu niczego. Normalnie wakacje!
Po pływaniu, jakby nie było, dość szybkim zapanował w grupie rozdźwięk - co dalej? Może Tundra? Nieee tam trzeba iść 40 minut z buta. Może Fina? Niee tam "class V must-run". Skończyło się na przydługiej podróży nad Raumę i niepływaniu już w tym dniu niczego. Normalnie wakacje!
Na Raumie też woda większa niż Profesor pamiętał z wcześniejszych wyjazdów. Wiktor sobie odpuścił, zeszliśmy na wodę we trzech, ja głównie jako profesjonalny kamerzysta zespołu. Rzeka typu drop - jezioro, znacznie trudniejsza od Otty. Znów dużo czasu zeszło na asekurację (aparatami i kamerą) dwóch dropów w środku odcinka. Potem jeszcze jedna długa obnoska i do końca prościej.
Co na koniec? Może jakiś tutejszy klasyk? Ula! Czasu wieczorem było dość żeby sobie jeszcze pooglądać wodospady i slajd. Woda duża, jeśli utrzyma się do następnego dnia to można odpuścić wodospady a na rzece będzie super. Jak to z nadziejami bywa woda się nie utrzymała, co stwierdziliśmy naocznie dotarłszy nad rzekę. Dzień wcześniej woda miała żółto-wełtawowy kolor a dziś czysta jak kryształ. Jak się później okazało było jej dość, do zorganizowania kilku przygód, które zjadły na tyle czasu, że wodospadów w tym dniu nawet nie oglądaliśmy.
Ostatnia noc, połączona z wybebeszaniem łódek i suszeniem rzeczy nad Lagenem. Cały następny dzień to podróż do Oslo. Smutno było żegnać Norwegię po tylko 5 (7) dniach. Trzeba będzie wrócić.
Film:
Porady praktyczne:
- Na przełomie lipca i sierpnia w Norwegii jest słonecznie i bardzo ciepło: 25-27 st.
- Norweskie komary nie bzyczą.
- W Norwegii deszcz pada max. 15 minut/2 dni
- W Norwegii jest tanie jedzenie (linia First Price w dyskontach spożywczych Kiwi) Makarony, dżemy, nawet parówki.
- W Norwegii można spać do południa bo ciemno robi się o północy.
Czekając na wylot do Krakowa.
Znane linie lotnicze, które w przyszłości wprowadzą miejsca stojąco-latające
Znane linie lotnicze, które w przyszłości wprowadzą miejsca stojąco-latające
Foto w artykule: Majka, Wiktor, Bestia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz